Podróż 1 - Dookoła świata Turcja
Pożegnanie z Europą
– Mazieź! Mazieź! Have visa?
– No
– Mazieź! Mazieź! Go buy visa, Mazieź! If man sleep, knock window, Mazieź!
Tak o 3 nad ranem przywitała mnie i Hanię Turcja. A właściwie bardzo miły celnik w jej imieniu. Okazało się, że „man” faktycznie „sleep”, ale wystarczyło raz „knock window”, żeby z uśmiechem sprzedał nam wizy. Przeszliśmy pieszo granicę, wzbudzając, jak zwykle, zainteresowanie stojących w kolejce kierowców, napisaliśmy na kawałku kartonu „Istanbul”, wyciągnęliśmy kciuki i… już po chwili siedzieliśmy w tirze do Stambułu. Jeszcze tylko przerwa na turecką zupę z czegoś, potem kolejna na turecki çay (mała mocna herbata) i docieramy do celu. Miasto jest ogromne, sam dojazd autostradą do centrum zajmuje nam koło dwóch godzin. Po trzech dniach podróży i spaniu w namiocie lub tirach (każdy ma na wyposażeniu dwa łóżka, polecam!) marzymy o prysznicu i zimnym piwie. Marzenia udaje się zrealizować (za darmo), dzięki uprzejmości obsługi hostelu, na który trafiliśmy Kuba i Tomek są jeszcze w drodze, a nasz host z Couchsurfingu dzień wcześniej zabalował i jeszcze śpi, więc ruszamy w miasto, a dokładniej jego azjatycką część. Wszystkie knajpy są wypełnione ludźmi, ale nikt nie je, bo twa właśnie Ramadan. Nam udało się załapać na tosty (vide poprzedni wpis). Najedzeni spotykamy się z naszym hostem Sarpem, który od razu zabiera nas do Kadiköy – imprezowego centrum azjatyckiej części Stambułu. Na ulicach pełno młodych ludzi, wszyscy wszystkich znają, leje się piwo, atmosfera jest świetna. Jakimś cudem z trzech osób nasza grupa rozrasta się do piętnastu, dostajemy zaproszenie do studia nagraniowego, potem impreza przenosi się do naszego hosta. Kończymy nad ranem, mamy okazję usłyszeć nawet tradycyjnego ramadanowego bębniarza. Zgodnie ze starym zwyczajem, chodzi przed świtem po ulicach z bębnem, budząc muzułmanów, którzy muszą zdążyć ze śniadaniem przed wschodem słońca. Następne jedzenie czeka ich dopiero po zmroku.
Następnego dnia (nie ogarniamy już dni tygodnia ani dat) przyjechał Kuba i Tomek. Zaliczyliśmy Błękitny Meczet (całkiem ładny), Hagia Sophia (tylko z zewnątrz, wejście do środka drogie i podobno mniej ciekawe niż Błękitny Meczet), Yerbatan (albo jakoś podobnie, polecamy), Wielki Bazar (ładny, choć stracił nieco swojego dawnego klimatu na rzecz stania się turystyczną atrakcją), Wieżę Galata (zamiast na wieżę weszliśmy na dach budynku obok niej – za darmo, bez ludzi i z ładnym widokiem na wieżę). Widzieliśmy też kilka protestujących grup, głównie młodych ludzi. Nastroje raczej wrogie wobec władzy. Wobec nas wręcz przeciwnie, chętnie tłumaczyli nam swoje racje. Głośne są ruchy w sprawie dziennikarza przetrzymywanego w więziemiu, zdaniem protestujących niesłusznie. Widzieliśmy też manifestację w obronie prywatyzowanego dworca tuż przy Kadiköy. Jednak główna fala niezadowolenia przeszła przez Istambuł miesiąc temu. Teraz jest stosunkowo spokojnie, a dla turystów zupełnie bezpiecznie. Wieczorem jeszcze grill na plaży niedaleko naszego mieszkania z mnóstwem znajomych Sarepa i toną pysznego tureckiego jedzenia.
Trzeciego dnia Sarep zabrał nas do dzielnicy Taksim na domowe tureckie jedzenie i baklavę – tradycyjny mega słodki turecki deser oraz do sklepu, w którym zaopatrują się w kostiumy wszystkie tureckie produkcje filmowe. Zdjęcia wkrótce Wieczorem ponownie Kadiköy, potem impreza w mieszkaniu i znów poszliśmy spać już po porannym bębnieniu bębniarza. A rano szybkie pożegnanie i ruszamy stopem w stronę parku narodowego Yedigöller. Park już za nami, ale o tym innym razem!
Maciek Szewczyszyn
Super, świetnie się czyta. Powodzenia dalej!
Jura
Piszcie częściej!
Adaś
Czy nasz podejrzenia, że Żórek i Tomek są zawsze co najmniej dwa dni za Wami są prawdziwe?
Maciek
Staramy sie pisac jak najczesciej, ale ciagle mamy za malo czasu…
Dwa dni to moze nie, ale troche im do nas brakuje 😛