Podróż 1 - Dookoła świata Peru
Kanion Colca
Nocnym autobusem z Puno jedziemy przez Arequipę i Chivay do Cobanaconde – zamieszkanej przez 1600 osób miejscowości na krawędzi kanionu Colca. Dogadujemy się z jakimś hostelem, że za drobną opłatą zostawimy część bagażu i z trochę lżejszymi plecakami ruszamy na trzydniowy trekking do kanionu.
Kanion Colca to w zależności od sposobu pomiaru najgłębszy lub jeden z najgłębszych kanionów świata. Przy głębokości ok. 3200-3500 m (różne sposoby pomiarów) jest dwukrotnie głębszy od Wielkiego Kanionu w USA. Dno kanionu rozpoczyna się na wysokości 3050 m n. p. m., aby zakończyć się 120 km dalej i 2100 m niżej. Co ciekawe, rzekę Colca płynącą dnem kanionu jako pierwsi przepłynęli… Polacy. W 1981 roku dokonała tego wyprawa kajakowa pod kierownictwem Andrzeja Piętowskiego, co wpisane zostało do Księgi Rekordów Guinessa. Więcej o wyprawie można przeczytać w książce jej kierownika „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk”.
Trekking w kanionie to taka trochę odwrotność chodzenia po górach. Tutaj pierwszego dnia idzie się 1100 m w dół, a dopiero ostatniego, gdy jest się już najbardziej zmęczonym, trzeba wrócić do cywilizacji podchodząc pod bardzo strome zbocze kanionu. Nam zejście na dno zajmuje 3 godziny i, chociaż kolana trochę bolą, to dawno nie mieliśmy tyle siły i energii. To dlatego, że pierwszy raz od długiego czasu jesteśmy poniżej 3500 m n. p. m. Nasze organizmy przyzwyczaiły się już do wysokości i naprodukowały tak dużo czerwonych krwinek, że tutaj (nieco ponad 2000 m n. p. m.) możemy przenosić góry.
Pierwszy nocleg spędzamy w Oasis, gdzie docieramy już po zmroku. Jest tu dogodne miejsce na rozbicie namiotu oraz pełen ludzi bar, w którym kupujemy wymarzone zimne piwo. Niedaleko namiotu jest też rzeka. Tutaj ludzi już nie ma, więc możemy się swobodnie wykąpać i zrobić pranie, a woda dzięki pobliskim gorącym źródłom jest w miarę ciepła.
Następnego dnia chcemy dojść do wodospadu Huaruro. Zaczynamy od przejścia na drugą stronę rzeki Rio Colca, potem 300 m wspinaczki na przeciwległe zbocze kanionu. Ścieżka prowadzi stromo pod górę, a słońce praży niemiłosiernie, ale dzięki aklimatyzacji do znacznie większych wysokości, my wciąż czujemy się bardzo mocni. Mijamy wioskę Malata i skręcamy w lewo. Idziemy teraz wzdłuż Rio Colca, trzymając się cały czas 300 m powyżej rzeki.
Wodospad Huaruro nie jest w głównym korycie kanionu, musimy skręcić w boczną odnogę. Mimo, że wodospad znajduje się na jej końcu, jeszcze 6 km od nas, to od razu po skręcie pogoda zmienia się całkowicie – robi się znacznie chłodniej i bardziej wilgotno. Ale największą różnicę widzimy w roślinności. Przed skrętem była raczej uboga, taka trochę pustynna. Za skrętem jest bujna, zielona i gęsta. Najwyraźniej kropelki rozpylane przez spadającą wodę niosą się w powietrzu przez całą dolinę, zmieniając zarówno klimat jak i roślinność.
Od tego momentu ścieżka zaczyna się też delikatnie piąć w górę. Wodospadu jeszcze nie widzimy, ale już całkiem dobrze słyszymy huk i czujemy bryzę. Idziemy wąską, kamienistą ścieżką. Na szlaku jesteśmy praktycznie sami, przez cały dzień spotkamy zaledwie kilka osób – większość dociera tylko tam, gdzie są w stanie dojść w ciągu jednego dnia.
W wiosce Fure niedaleko wodospadu robimy sobie krótką przerwę. Potem, przy wodospadzie, siadamy na obowiązkowe mate. Bryza z wodospadu, coraz późniejsza pora oraz wysokość prawie 3000 m n. p. m. powodują, że wcale nie jest już tak ciepło, więc nie siedzimy długo.
Droga powrotna prowadzi ponownie przez Fure oraz przez wioskę Llatica. W okolicach tej drugiej znajdujemy miejsce na rozbicie namiotu. Kąpiel w rzece Huaruro (tym razem woda jest lodowata), prosty obiad na palniku i padamy zmęczeni spać.
Rano śniadanie nad rzeką i dwie godziny marszu do Llahuar. Llahuar to idealne miejsce na krótką przerwę po dwóch dniach wędrówki. Można tu kupić zimne piwo i wypić w barze z widokiem na dno kanionu, ale można też zabrać je kilkadziesiąt metrów niżej i wypić w gorących basenach, przylegających do Rio Colca i zasilanych wodą z gorących źródeł. To zasłużony odpoczynek, a jednocześnie sposób na regenerację przed ostatnim odcinkiem, czyli ciężkim podejściem z dna kanionu aż na krawędź, z której zaczynaliśmy wędrówkę.
Wspinaczka zajmuje nam cztery i pół godziny. Jest ciężko i gorąco, a ścieżka wydaje się nie kończyć. W połowie drogi nad naszymi głowami przelatuje ogromny kondor. Gatunek występujący w tych okolicach to kondor wielki – jeden z największych latających ptaków świata. Osiąga wagę do 15 kg oraz rozpiętość skrzydeł do 3,3 m (niewiele mniej niż największy latający ptak na świecie, albatros wędrowny, który osiąga 3,7 m). Kondor jest narodowym ptakiem Boliwii, Chile, Kolumbii i Ekwadoru i znajduje się w godle każdego z nich. Jest też jednym z najdłużej żyjących ptaków świata – średnia długość życia kondora przekracza 50 lat, a najstarszy znany osobnik umarł w zoo w Connecticut w wieku 79 lat.
Kondory są obecnie narażone na wyginięcie. W naturze mają niewielu wrogów, więc ich śmiertelność była zawsze bardzo niska, przez co nie musiały być przystosowane do posiadania dużej liczby potomstwa. Dziś, gdy tereny, na których kondory mogą poszukiwać padliny, zostały znacznie ograniczone działalnością człowieka, oraz gdy wiele z nich spożywa padlinę pozostawioną przez myśliwych i zatruwa się ołowiem z nabojów, liczebność kondorów znacznie spadła.
Nie pomagają też odbywające się w andyjskich wioskach Peru coroczne obchody Yawar Fiesta. Schwytany kondor przywiązywany jest w czasie święta do grzbietu byka i razem z nim wpuszczany na arenę. Byk wierzgając stara się zrzucić kondora, kondor dziobem i szponami stara się zakłuć byka. Całą impreza zorganizowana jest tak, żeby wygrał kondor – ma to symbolizować zwycięstwo Inków (kondor) nad hiszpańskimi najeźdźcami (byk). Byk po zakończonym występie jest najczęściej zabijany, a kondor wypuszczany. Ale oczywiście zdarzają się wypadki i nie wiadomo, jak wiele kondorów ginie co roku w czasie Yawar Fiesta. Wiadomo natomiast, że gdy kondor przegra z bykiem, dla wioski oznacza to złą wróżbę. Oficjalnie, łapanie dzikich zwierząt jest w Peru zabronione, ale rząd nie chce lub nie jest w stanie egzekwować tych przepisów w odległych górskich wioskach.
Godzinę przed końcem szlaku ściemnia się i zaczyna padać. Wędrówkę utrudniają dodatkowo kaktusy rosnące wzdłuż ścieżki, które przy każdej okazji kłują w nogi i ręce, oraz kupy osłów, których przechodzi tędy sporo (osłów, nie kup). Jest to główny środek transportu (osły, nie kupy) zarówno dla mieszkańców wiosek w kanionie, jak i turystów, którzy nie są w stanie samodzielnie wnieść swoich tobołów pod strome zbocze kanionu.
Do celu docieramy wyczerpani, na szczęście dowiadujemy się, że nocny autobus do Arequipy będzie czekał już od 22:00, mimo że odjechać ma dopiero o 0:30. Przychodzimy o 22:30 z nadzieją, że pójdziemy już spać w pojeździe, ale jedyny autobus, jaki widzimy, jest zamknięty i zupełnie ciemny. Trudno – czekamy.
Czas mija, ale żaden inny autobus nie podjeżdża. Zaczynamy się martwić, a gdy mija godzina planowanego odjazdu, powoli zaczynamy tracić nadzieję, że autobus w ogóle się pojawi. Zaglądamy po raz kolejny do zamkniętego autobusu zaparkowanego obok i… dostrzegamy śpiącego w środku człowieka. To jedyna żywa dusza w okolicy, więc zaczynamy się dobijać.
– Si? – zaspanym głosem dziwi się mężczyzna.
– Przepraszamy, że budzimy, ale szukamy autobusu do Arequipy, wie pan coś na ten temat?
– Do Arequipy? – pyta przecierając oczy. – A która jest godzina?
– 00:45 – odpowiada Hania, rzucając okiem na telefon.
– To wsiadajcie – mówi, po czym ziewa na cały głos. – To ten autobus, a ja jestem kierowcą. Najwyraźniej trochę zaspałem.
Faktycznie, 15 minut później jesteśmy już w drodze. A o 6:30 rano docieramy do Arequipy.