Podróż 1 - Dookoła świata Iran
W głębi pustyni
Siedemnastogodzinna podróż do Isfshanu (950 km) kosztowała nas po 24 zł. Ale nie ma co się dziwić, skoro ropa kosztuje tu 1 zł za kilogram (bo sprzedaje się ją na kilogramy, nie na litry). Za to benzynę musi Iran, mimo że jest potentatem w wydobyciu ropy, importować z zagranicy – sam nie posiada wystarczającej liczby nowoczesnych rafinerii. W związku z tym benzyna sprzedawana jest na kartki, a większość samochodów jeździ na ropę lub gaz.
W drodze wspominamy jeszcze ciekawą rozmowę, którą przeprowadziliśmy tuż przed wejściem do autobusu z Ahmetem z Turkmenistanu:
– Jakie narodowości mieszkają w Polsce? – zapytał
– Głównie Polacy, innych narodowości jest bardzo mało.
– Naprawdę? – zdziwił się Ahmet
– Tak. Ale przed II wojną światową było inaczej, mieszkało wtedy w Polsce bardzo dużo Żydów.
– Aha…
– Ale podczas wojny Hitler zamordował ponad milion Żydów, pozostali musieli uciekać i dzisiaj pozostało ich w Polsce niewielu.
– Hm – zamyślił się Ahmet – very good!
Szczera reakcja Ahmeta zbiła nas trochę z tropu. Ale trzeba zaznaczyć, że większość Irańczyków ma jednak inne podejście. Nie zgadzają się z poglądami swoich przywódców, nie chcą ani zagłady Izraela, ani żadnych innych konfliktów. Nie chcą też państwa religijnego, ani międzynarodowej izolacji. A jeśli jakiegoś narodu nie lubią, to przede wszystkim Arabów.
W Isfahanie robimy szybkie zakupy (plecak Tomka) i ruszamy zwiedzać. Miasto prezentuje się bardzo ładnie – wiele budynków pokrytych jest błękitnymi kafelkami, a ulice są dużo czystsze niż w innych irańskich metropoliach. W pierwszej kolejności odwiedzamy piękny Plac Imama. To drugi po placu Tiananmen w Pekinie największy plac na świecie. Z jednej strony zakończony jest Meczetem Imama, z drugiej Wielkim Bazarem (Bazar-e Bozorg). Odwiedzamy meczet, sporo chodzimy po bazarze, a popołudniu w pobliżu placu spotykamy siatkarza z irańskiej pierwszej ligi, który zaprasza nas na herbatę do sklepu z dywanami swojego wujka. Okazuje się, że nie jesteśmy pierwsi, towarzystwo jest mocno międzynarodowe i w wesołej atmosferze wymieniamy się opowieściami z podróży. Noc spędzamy w namiocie w parku na obrzeżach miasta. Drugiego dnia wracamy na Plac Imama, gdzie nieustannie piknikują dziesiątki irańskich rodzin. Odwiedzamy też kilka znanych mostów nad rzeką Zayandeh, ale nas nie zachwycają – może dlatego, że rzeka jest wyschnięta. Potem taksówka na dworzec i autobus do Yazdu, do którego docieramy już po północy. Mohamet, kuzyn Niegerwana, naszego znajomego z Dohuk w Iraku, nie może nas na tę noc przyjąć, ale czuje się zobowiązany zafundować nam nocleg. Razem ze swoim kolegą Rezą zawożą nas do jednego z tutejszych hoteli, życzą dobrej nocy i zapowiadają, że przyjadą po nas rano. Niestety życzenia nie spełniają się – dopada nas to, co prędzej czy później dopaść musi każdego: biegunka podróżnych, zwana potocznie sraczką. A trzeba zaznaczyć, że kraje muzułmańskie nie są najlepszym miejscem na problemy trawienne – toaleta, nawet elegancka, jest tutaj tylko dziurą w ziemi, więc po dwóch dniach biegunki dorabiamy się od kucania zakwasów na łydkach. W dodatku, koło owej dziury nie ma papieru toaletowego, zamiast tego jest (zawsze po lewej stronie) kranik z wodą do podmywania się. Drugi dzień biegunki spędzamy już w domu u Mohameta, ale nie jesteśmy zbyt towarzyscy. Mamy wszyscy gorączkę, więc cały dzień (z przerwami na toaletę) przesypiamy. Dopiero następnego ranka udaje nam się wybrać z naszymi gospodarzami do miasta. Yazd położony jest w środku pustyni, więc w centrum zainteresowania jest tutaj woda. Idziemy zatem do muzeum wody, które pokazuje, jak kiedyś i dziś czerpano ją z podziemnych żył wodnych. Yazd słynie również z najstarszego na świecie systemu klimatyzacji. W wielu miejscach miasta stoją specjalne wieże, które za sprawą różnicy ciśnień, ze strony nawietrznej wychwytują chłodne wiatry i rozprowadzają po całym Yazdzie, a ze strony zawietrznej odprowadzają ciepłe powietrze. Pomysł genialny w swojej prostocie i niespotykany nigdzie indziej na Ziemi. Odwiedzamy też zoroastriańską świątynię ognia, gdzie ogień pali się nieprzerwanie już od 1543 lat. Zoroastrianizm to religia, którą wyznawali dawni Persowie i która została później wyparta przez islam przyniesiony do Iranu przez Arabów. Dziś na całym świecie żyje zaledwie około 150 tysięcy zoroastrian, z czego ponad 5 tysięcy w Yazdzie. Poza tym miasto wygląda dość oryginalnie – wszystko jest w kolorze piasku, co sprawia, że przypomina trochę planetę Tatooine z Gwiezdnych Wojen, na której mieszkał z matką młody Anakin.
Wieczorem przenosimy się do wioski pod Yazdem do rodziców żony Mohameta. Tam odwiedzany lokalne centrum sportowe i spędzamy sporo czasu na rozgrywkach ping-ponga i piłkarzyków. Następny dzień to wycieczka do Czak-Czak – odległej o 80 km wioski, w której znajduje się jedno z najważniejszych miejsc kultu zoroastrian – stojąca na środku pustyni góra ze źródełkiem, na której zbudowano klasztor. Wieczorem jeszcze spacer z Mohametem i Rezą oraz ich żonami po mieście, a rano musimy opuścić kolejnych wspaniałych ludzi i ruszać w stronę Shirazu…
Agata
Witaj Maćku
Twoje wpisy czytam z zapartym tchem. Są niezwykle ciekawe. Śledzę cały czas Waszą podróż i już się niepokoiłam, bo dawno nie pisałeś. Życzę Wam dalej takiego szczęście do spotykanych ludzi i jak najwięcej pozytywnych wrażeń. Agata Cz. z Arki
Maciek
Ciesze sie! Ostatnie 11 dni spedzilismy na trekkingu wokol Annapurny – nie pisalem, bo nie mielismy w gorach dostepu do internetu. Realcja juz wkrotce