Podróż 1 - Dookoła świata Australia
Tasmania – diabły i kangury
W drodze do Wineglass Bay przekonujemy się, że jechanie stopem nie miałoby żadnych szans powodzenia. Na całej trasie mijamy 12 wallabies (takie mniejsze kangury), 7 kanguroszczurów (jak sama nazwa wskazuje – takie szczury, co skaczą jak kangury; żeby było ciekawiej na Tasmanii występują też bobroszczury!), 3 niełazy (takie małe torbacze w kropki), 1 wombata (takie coś między niedźwiedziem a chomikiem) i… 9 samochodów. Tutaj mało kto jeździ autem w nocy, bo lasy są tak pełne zwierząt, które co chwilę wybiegają na drogę, że trzeba jechać bardzo ostrożnie. Na szczęście mamy swojego pickupa i mała ilość samochodów nie jest nam już tak straszna, jak była jeszcze parę godzin wcześniej, kiedy staliśmy przy drodze z wyciągniętymi kciukami.
Nocujemy w namiocie na jakimś skrawku trawy nad oceanem, a rano wchodzimy na wzniesienie, z którego podziwiamy Wineglass Bay z jednej strony i Coles Bay z drugiej strony – przepięknie! Gdy wracamy do auta, na parkingu przyskakuje do nas, oswojony najwyraźniej z obecnością ludzi, wallaby. Pierwszy raz mamy tak bliską styczność z jednym z nich Od kangurów, oprócz wzrostu, wallabies różnią się tym, że mają mniejsze stopy, inny kształt głowy oraz żyją w lasach (podczas gdy kangury głównie na łąkach i polach).
Nie do końca przygotowaliśmy się do wyjazdu na Tasmanię i nie mamy pojęcia, czy są tu jakieś groźne dla człowieka zwierzęta, a każdy skrawek trawy, na którym moglibyśmy się rozbić jest otoczony lasem, w którym coś się rusza. W końcu jednak zmęczenie i lenistwo wygrywają i rozbijamy namiot na skraju lasu, nie przejmując się krwiożerczą zwierzyną, która, jak jesteśmy przekonani, czeka tylko, aż pójdziemy spać, żeby wyssać z nas krew.
Mimo obaw, rano budzimy się cali, zdrowi i niezjedzeni. Jak dowiadujemy się już po powrocie, nie powinno nas to specjalnie dziwić, bo na Tasmanii nie ma podobno żadnego gatunku, który chciałby nas pożreć. Są za to gatunki bardzo ciekawe…
Kilka z takich ciekawych gatunków zamieszkuje Trowunna Wildlife Park. Jest to ośrodek opiekujący się rannymi, chorymi czy porzuconymi przedstawicielami tasmańskiej fauny. Można zatem spotkać tu m. in. kangury, wallabies, wombaty, oposy, kolczatki, kilka gatunków ptaków, a przede wszystkim diabły tasmańskie. O 10:00 załapujemy się na darmowe oprowadzanie po parku przez przewodnika. Mamy okazję wysłuchać opowieści o tam jak ratuje się tu zwierzęta, o ich przyzwyczajeniach, diecie i zagrożeniach, a nawet wziąć na ręce małego wombata. Ale najciekawszym punktem jest karmienie diabłów tasmańskich. Przewodnik przynosi nogę świeżo rozjechanego kangura i wyciągniętą ręką wystawia ją przed siebie. Diabły natychmiast rzucają się na padlinę, ciągnąc, szarpiąc, warcząc i dysząc przy tym okrutnie. Generalnie diabły tasmańskie są samotnikami, ale na czas posiłków łączą się w małe grupy. Po pierwsze nic się wtedy nie marnuje, bo jeden diabeł nie dałby rady zjeść całego kangura. Po drugie, gdy każdy diabeł ciągnie w swoją stronę, łatwiej im jest rozrywać mięso na kawałki. Wydają przy tym bardzo głośne okrzyki, co w połączeniu z zakrwawionym od padliny pyskiem, niekształtnym ogonem i licznymi bliznami, wyjaśnia, dlaczego nazwano je diabłami.
Obrazu dopełnia swoiście rozumiana romantyczność. Samce, jak mówił przewodnik, upatrują sobie samice, które następnie porywają i zaciągają siłą do swoich nor, gdzie kopulują z nimi nawet przez 8 dni. Nie wahają się też walczyć o samice między sobą, stąd właśnie wspomniane wcześniej blizny.
Ostatnio liczba diabłów tasmańskich znacząco spadła. Wiele z nich żerując na zwierzętach zabitych przez przejeżdżające samochody, wpada pod koła pojazdów. Ale od kilku lat występuje dodatkowy czynnik – w populacji diabłów pojawił się zaraźliwy śmiertelny dla nich nowotwór pyska. Przez częste walki między sobą, agresywne zachowania w czasie kopulacji oraz przez małe zróżnicowanie genetyczne (diabły żyją tylko na Tasmanii), nowotwór szybko się rozprzestrzenił i cierpi na niego obecnie 80% wszystkich diabłów tasmańskich. Odpowiedzią gatunku na chorobę jest znacznie wcześniejsze rozmnażanie się niż nawet kilka lat temu, dzięki czemu zarażonym osobnikom udaje się odchować potomstwo jeszcze przed śmiercią.