Podróż 1 - Dookoła świata Australia
Przygody z australijską skarbówką
Dużą korzyścią i ułatwieniem przy pracach, które wykonujemy w Australii, byłoby dla nas posiadanie numeru ABN czyli w praktyce własnej firmy. Przepisy mówią jednak, że żaden z zawodów, które wykonujemy nie uprawnia nas do jej założenia. Idziemy więc do ATO (Australian Taxation Office – Australijskiego Urzędu Podatkowego) dowiedzieć się, co możemy zrobić.
– Siema ziomeczki, jak leci? – wita nas pan w okienku.
– Fantastyczne! – odpowiadamy w jedyny słuszny sposób. – Chcielibyśmy założyć ABN, żeby pracować jako malarze-kontraktorzy, ale z tego, co wiemy, nie jesteśmy uprawnieni. To prawda?
– Hm, niby tak… – zamyśla się urzędnik – Ale!
– Ale?
– Ale! Wymyślcie sobie jakikolwiek zawód, na który można dostać ABN – mówi, ostentacyjnie odwracając identyfikator wiszący na jego szyi i dając tym do zrozumienia, że to, co proponuje, nie do końca jest zgodne z prawem.
– Na przykład tworzenie stron internetowych? – podsuwam.
– Co?! – wykrzykuje urzędnik – Tworzycie strony internetowe?! Serio?! – nie może ukryć podekscytowania – Joe! Joe! Chodź, szybko, mamy tu dwóch bezrobotnych programistów! Zrobią nam stronę!
– Eee? – udaje mi się wykrztusić, a Grzesiek najwyraźniej uważa tak samo.
– Potrzebujemy strony dla urzędu! Na już! Zrobicie? Płacimy kupę forsy! Nigdzie tyle nie zarobicie! Zaczynacie od zaraz!
– Serio? – pytam, bo jakoś nie mogę uwierzyć w nasze szczęście.
– Nie – odpowiada mężczyzna zza lady i wybucha śmiechem, a dołącza do niego Joe, który właśnie przyszedł z zaplecza – żartowałem
No tak, mogliśmy się tego spodziewać, to takie australijskie. Ale podobają nam się ci wyluzowani ludzie w australijskich bankach, urzędach, pocztach. Wyluzowani, a jednocześnie bardzo pomocni.
– Wiecie chłopaki, bo żeby dostać ABN musicie w momencie aplikowania prowadzić już działalność – kontynuuje urzędnik, gdy tylko przestaje się zwijać ze śmiechu. – Prowadzicie?
– Nie…
– Dobra, zapytam inaczej: prowadzenie działalności gospodarczej to wykonywanie czynności związanych z dostarczaniem usług, w waszym przypadku informatycznych. Wykonujecie takie czynności?
– No… nie bardzo.
– Jezu, co za ludzie. Chłopaki, ja nie wiem skąd wy jesteście i jak się tam u was takie sprawy załatwia, więc się nie denerwuję, tylko spokojnie pytam dalej: czy myślenie to jest czynność?
– No… tak?
– Brawo. A wiec wykonywaliście jakieś czynności związane z prowadzaniem usług informatycznych? Np. MYŚLELIŚCIE o nich?
– Niii… tak! – olśnienie przychodzi nagle jak ulewa w tropikach.
– Tak, tak! Myślimy ciągle! – dorzuca Grzesiek.
– Bez przerwy! – potwierdzam.
– Ani chwili wytchnienia!
– Ja to nawet nie mam czasu na myślenie o niczym innym, tyle o tych usługach myślę!
– Obaj myślimy!
– Że aż mózg paruje.
– Oba mózgi!
– Dobra, starczy – przerywa w końcu urzędnik – a więc wpisujecie we wniosku, że TAK, PROWADZICIE JUŻ DZIAŁALNOŚĆ, jasne? No!
Kiedy kończy, uśmiecha się i odwraca identyfikator na dobrą stronę. A więc sprawa załatwiona po naszej myśli. Mamy teraz w Australii coś w rodzaju jednoosobowych firm i możemy być zatrudniani jako kontraktorzy. Co przy różnych dorywczych pracach często się przydaje.
– No worries, chłopaki – rzuca jeszcze na pożegnanie nasz dobrodziej – lubię pszeniczne jakby co. Może być sześciopak. Narka!
Z ABN-u na razie jednak nie korzystamy, bo kilka dni później łapiemy na gumtree robotę, gdzie nie jest potrzebny. Przez następny tydzień co noc będziemy jeździć do głównej siedzib Commonwealth Bank, największego banku w Australii i drugiego największego przedsiębiorstwa w kraju (po giełdzie papierów wartościowych), żeby… porządkować kable pod biurkami pracowników. Biurowiec jest na tyle duży (5 tysięcy stanowisk), że kilkunastu osobom wyrównanie i ładne poukładanie kabli zajmuje tydzień. A dla nas oznacza to, że odsuwamy widmo bankructwa na dobre – możemy się za zarobione pieniądze utrzymać nawet przez miesiąc. No i można powiedzieć, że pracujemy blisko swojego zawodu
Zaczynają się też w końcu odzywać rekruterzy z firm informatycznych. Wszyscy w Australii przekonywali nas, że przez okres świąteczny nikt tu nie pracuje i dopiero w styczniu możemy liczyć na zatrudnienie. My nie do końca wierzyliśmy, ale teraz okazuje się, że chyba mieli rację, bo telefony faktycznie ożyły. Przede wszystkim dostajemy zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną do Google – naszego wymarzonego pracodawcy, ale dzwonią też z różnych mniejszych firm. Z jednej z nich proszą nas obu (nie wiedząc, że się znamy) o przyjście na rozmowę kwalifikacyjną – Grześka w środę, mnie w czwartek. A zatem będziemy musieli rywalizować ze sobą o posadę. Nie wiem, jak Grzesiek, ale ja już czytam na forach, jak szybko i łatwo złamać komuś nogę