Podróż 1 - Dookoła świata Australia
Pierwsza praca
„Hej, właśnie dostałam wiadomość od Marcina, że z tej listy, co wczoraj wyslałam, malarz Michał bardzo pilnie potrzebuje ludzi do pracy.” – taką wiadomość dostaliśmy od Agnieszki, jednej z czytelniczek naszego bloga, w piątek przed Bożym Narodzeniem. Wcześniej podrzuciła nam listę kilku polskich firm malarskich w Sydney, które mogą potrzebować malarzy. A więc szybki telefon do Michała i… mamy pierwszą pracę w Sydney! Co prawda, tylko na weekend, ale dostaniemy za niego po $420 na głowę, co według najnowszych wyliczeń, odsunie nasze bankructwo o całe siedemnaście dni. Dziękujemy Agnieszce!
W sobotni i niedzielny poranek wstajemy o 3:30 i spędzamy trzy godziny na dojeżdżaniu na drugi koniec miasta do remontowanego luksusowego domu z widokiem na zatokę i operę, którego wynajęcie kosztuje podobno $8000 tygodniowo.
– Czy ktoś wie, którędy do Sydney Olympic Park? – pyta kierowca autobusu zjechawszy na pobocze i odwróciwszy się do pasażerów, gdy jedziemy na miejsce budowy w sobotę chwilę po 4:00.
O tej porze w pojeździe siedzi zaledwie kilka osób, ale wszystkie ochoczo włączają się do dyskusji. Po kilku minutach debaty bez żadnych wniosków, kierowca wyciąga plan miasta, a po kolejnych paru ustala z pasażerami, że na najbliższym skrzyżowaniu powinniśmy skręcić w prawo. Dla nas to pierwsza przejażdżka autobusem w Sydney i zastanawiamy się, czy poranne planowanie trasy przez kierowców zawsze tak wygląda. Bo dla pozostałych pasażerów to najwyraźniej nic nadzwyczajnego.
Potem dziesięć godzin w pracy, trzy godziny na powrót, kolacja, jeszcze kilka CV do firm programistycznych i na sen nie zostaje zbyt wiele czasu. No ale te dwa dni malowania (a dokładniej zarobione pieniądze) będą dla nas zbawienne i dadzą dużo więcej czasu na znalezienie prawdziwej, stałej pasady. Tak nam się przynajmniej wtedy wydaje…
Bo dzisiaj już wiemy, że Adam, który w imieniu Michała nas na te dwa dni zatrudnił, okazał się małym oszustem z Polski. Przez kilka tygodni zwodził nas obietnicami wypłaty, aż przestał odpowiadać na telefony. Adres, który podał, okazał się fałszywy, a wszystkie australijskie służby, do których zwracaliśmy się z prośbą o pomoc, były bezradne.
Trochę wyjaśniło się, kiedy dotarliśmy do ludzi, którzy znali Adama jeszcze w Polsce. Mieszkał podobno w Warszawie, ale swoimi oszustwami narobił sobie wrogów, aż w końcu tajemniczo zniknął. Łącząc fakty, dochodzimy do wniosku, że powodem zniknięcia Adama był wyjazd do Australii, gdzie obecnie kontynuuje swoją wątpliwą karierę malarza.
Tymczasem w Sydney temperatury robią się coraz wyższe. Nad oceanem jest jeszcze znośnie, ale w Parramacie, leżącej 20 km od wybrzeża, jest znacznie powyżej 35 °C. Na szczęście w ogródku mamy basen, a nasi gospodarze oczyścili go wczoraj z pająków, więc między jednym CV a drugim możemy się chwilę ochłodzić. Bo przed oczyszczaniem jakoś nie mieliśmy ochoty spotkać się jednym z ptaszników australijskich (ang. funnel web spiders), których gospodarze znaleźli w basenie dwa. To jedne z najbardziej niebezpiecznych pająków świata, a ich ugryzienie może powodować śmierć już w ciągu 15 minut, najczęściej przez obrzęk mózgu lub gwałtowny spadek ciśnienia. Ukryte na dnie basenu, osiągające często mniej niż centymetr długości, mogą przeżyć w wodzie nawet 30 godzin, a my, choć podobno od wynalezienia surowicy w 1981 roku nie odnotowano oficjalnie żadnego przypadku śmiertelnego, nie chcemy sprawdzać tego na sobie.
W Wigilię, której tutaj w żaden sposób się nie obchodzi, dostajemy jeszcze krótką czterogodzinną robotę przy rozdawaniu ulotek. Tylko po $50 na głowę, ale zawsze to dwa dni dalej od bankructwa.
A na jutro, 25 grudnia, nasi nowozelandzcy gospodarze zaproponowali nam wspólny bożonarodzeniowy obiad. Zatem jakaś namiastka Świąt tu, na drugim końcu świata, będzie