Podróż 1 - Dookoła świata Iran
Well come to Iran
„Well come to Iran”* – takim napisem na granicy przywitała nas pod wieczór Islamska Republika Iranu. Na przejściu iracko-irańskim wielki chaos, długa kolejka i powolna, bezstresowa praca celników. W całym tym tłumie my oczywiście się wyróżniamy, więc potraktowani zostajemy zupełnie inaczej. Między kolejnymi stanowiskami prowadzą nas uśmiechnięci irańscy celnicy, a wspomnianą długą kolejkę, nie wiedzieć czemu, omijamy. Po przejściu granicy musimy wymienić wybrane wcześniej pieniądze, bo na Iran, w związku z jego programem nuklearnym, nałożone jest embargo i polskie karty płatnicze tu nie działają. Wysoka inflacja doprowadziła do tego, że irańczycy posługują się bardzo dużymi kwotami, które warte są bardzo mało. 10000 irańskich riali to około 1,10 zł, ale praktycznie nikt nie podaje tutaj cen w rialach, tylko w tumanach (10 riali) lub Chomeinich (1000 tumanów). Za każdym razem trzeba więc przeliczać podaną cenę na liczbę riali, które należy wyjąć z portfela, przy czym na początku bardzo łatwo pomylić ilość zer. Kwoty rzędu kilku tysięcy złotych nosi się w Iranie w reklamówkach, bo w portfelu się już po prostu nie mieszczą.
Wymieniamy 100 dolarów (na 4 osoby taka kwota wystarcza tutaj na dość długo) i jedziemy do najbliższego miasta za granicą – Piransahr. Znajdujemy knajpę, w której siedzi dużo lokalnych ludzi, jemy pyszną kolację, a gdy chcemy zapłacić, okazuje się, że… jeden z gości nam na to nie pozwala i chce zapłacić za nas. Nie udaje nam się odmówić i znów wychodzimy najedzeni za darmo.
Wiemy, że bardzo popularne w Iranie jest spanie w namiocie w parku, więc pytamy pierwszego spotkanego człowieka o park, a on… zaprasza nas do siebie. W drodze do domu zatrzymujemy się jeszcze w szkole angielskiego, gdzie jako goście specjalni bierzemy udział w jednej z lekcji. Nasz gospodarz jest Kurdem, mieszka z mamą, bratem i siostrą, a następnego dnia zaręcza się. Spędzamy u nich bardzo miły wieczór, jemy wspólne śniadanie, życzymy dużo szczęścia na nowej drodze życia i ruszamy dalej.
Okazuje się, że łapanie stopa w Iranie jest dosyć skomplikowane. Ludzie nie rozumieją idei autostopu i jest ona dla nich na tyle abstrakcyjna, że nie umiemy jej wytłumaczyć w farsi (języku, którego używa się w Iranie). Gdy któryś z kolei samochód podwozi nas na dworzec, gdzie okazuje się, że autobus kosztuje kilka złotych, poddajemy się i jedziemy autobusem.
Droga do Tabriz prowadzi przez środek ogromnego wyschniętego słonego jeziora. Kiedyś podobno była w nim woda, ale rząd wybudował na dopływającej do niego rzece tamę i jezioro wyschło. Taka mniejsza wersja Morza Aralskiego. Teraz po horyzont ciągnie się lśniącobiała warstwa soli, na której czasami występują niewielkie oczka wodne, a nad nimi na kocach i w namiotach wypoczywają całe irańskie rodziny.
Docieramy do Tabriz, w którym chcemy tylko kupić mapę Iranu i znaleźć kafejkę internetową, żeby zaplanować dalszą trasę. Pytamy zaczepionego na ulicy człowieka o sklep z mapami, a on prowadzi nas tam, kupuje mapę i nie pozwala sobie za nią zapłacić. Dziękujemy, a odchodząc pytamy jeszcze o kafejkę internetową. Każe nam czekać, przyprowadza swój samochód i, jak się później okazuje, zabiera nas do swojego domu, gdzie oprócz internetu, daje nam obiad, nocleg, a rano zawozi nas w kolejne miejsce, które chcieliśmy odwiedzić i którego on sam chyba niedocenia – przepiękne kolorowe góry na północ od Tabriz. Tam żegnamy się z naszym azerskim przyjacielem (region Iranu, w którym się znajdujemy nazywa się Azarbayjan-e Sharqi, graniczy z państwem Azerbejdżan, a ludzie, którzy go zamieszkują, nie czują się Irańczykami, tylko Azerami) i ruszamy w stronę Morza Kaspijskiego.
Morze Kaspijskie, jak może pamiętacie z lekcji geografii, nie jest tak naprawdę morzem, tylko największym na świecie jeziorem – nie ma połączenia z żadnym oceanem, a cały jego obszar oraz „nadmorskie” miejscowości położone są prawie sto metrów pod poziomem morza (mierzonym od najbliższego prawdziwego morza). Irańskie plaże, tak jak cały Iran, są mocno zaśmiecone i gęsto obstawione namiotami oraz kocami, na których całymi, często kilkunastoosobowymi rodzinami, piknikują Irańczycy. W miejscach ogólnodostępnych kąpać w morzu można się tylko w ubraniach (szczególnie dotyczy to kobiet), dla tych, którzy chcą kąpać się w strojach, wydzielone są osobne, szczelnie osłonięte i pilnowane strefy. Oczywiście osobne dla kobiet i osobne dla mężczyzn.
Po nocy na plaży i śniadaniu z rodziną z sąsiedniego namiotu jedziemy do Masuleh – pięknego miasteczka położonego na zboczu góry. Zdziwieni jesteśmy trochę klimatem tego miejsca. W Iranie spodziewaliśmym się raczej terenów pustynnych i ciągłej suszy. Zamiast tego widzimy góry bujnie porośnięte roślinnością i pochmurną pogodę z dużą wiglotnością. Rozbijamy namioty w miejscu z pięknym widokiem na miasteczko i oczywiście dostajemy zaproszemie na koc piknikującej obok rodziny. Rano wybieramy się w górę pobliskiego strumienia, wchodzimy nad wodospad i, gdy jesteśmy już ukryci przed ludzkim wzrokiem, urządzamy sobie nielegalną kąpiel w strumyku w strojach kąpielowych. Niestety nasze dalsze plany zdobycia jednego z okolicznych szczytów psuje deszcz. Staramy się przeczekać go przy herbacie i, bardzo popularnej w Iranie, fajce wodnej, ale w końcu stwierdzamy, że na poprawę nie ma szans i ruszamy w stronę stolicy i największego miasta Iranu – Teheranu.
*(ang., popr. „Welcome to Iran”) Witamy w Iranie
Jura
Dzięki za przetłumaczenie tego napisu na granicy. Właśnie nie mogłem tego zrozumieć.
Podróże Zwykłych Ludzi
Wow!! Byliście w Iranie w 2013, kiedy ruch turystyczny dopiero się zaczynał. Bardzo zazdrościmy! Teraz wygląda to trochę inaczej, choć Irańczycy nadal są bardzo gościnni!
Mega wpis! Dzięki!
Maciek
Domyślam się, że trochę się zmieniło, ale na pewno planujemy do Iranu wrócić