Podróż 1 - Dookoła świata Irak (Kurdystan)
Iracki Kurdystan
TIR, którym jechaliśmy zatrzymał się na końcu kolejki parę ładnych kilometrów przed granicą turecko-iracką. Wysiedliśmy, podziękowaliśmy i wystawiliśmy karton z napisem „Irak”. Po niecałej minucie zatrzymał się samochód, a kierowca zgodził się nas podwieźć do pierwszego miasta za granicą – Zakho. Na przejściu obyło się bez problemów, choć cała procedura trwała dość długo. W międzyczasie skontaktowaliśmy się z couchsurfingowym hostem, który potwierdził, że chętnie przyjmie nas u siebie w Duhok, leżącym jakieś 70 km od granicy.
– Możemy się zabrać dalej do Duhok? – zapytaliśmy na migi, bo kierowca nie mówił po turecku i nie mogliśmy wykorzystać swojego bogatego zasobu tureckich zwrotów
– Mhm – pokiwał głową
Chwilę później minęliśmy Zakho i skierowaliśmy się do Duhok. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że popełniliśmy w tym momencie dwa błędy na raz. Po pierwsze, nasz host mieszkał w Zakho, nie Duhok, ale nazwy wymawiane przez telefon po kurdyjsku były do siebie zbyt podobne. Po drugie, okazało się, że w irackim Kurdystanie nie funkcjonuje autostop, a nasz kierowca był taksówkarzem i, gdy dojechaliśmy, zażądał opłaty za przejazd. Świadomi tego, że to my, wjeżdżając do obcego kraju, powinniśmy wiedzieć, jakie panują w nim zwyczaje, staramy się tylko wytargować jak najniższą cenę. Wydawszy dzienny budżet na nieplanowaną taksówkę, dowiedziawszy się o koszt noclegu w pobliskich hotelach (bardzo drogo) i zapytawszy w sklepie o cenę butelki wody (6 zł / 0,5 l), zastanawiamy się, co dalej. Nie tak wyobrażaliśmy sobie Irak…
I wtedy nastąpił przełom – poznaliśmy prawdziwe oblicze Kurdystanu. Zaczęło się od tego, że weszliśmy do restauracji obok poprosić o napełnienie butelki wodą z kranu. Właściciel napełnił nam butelkę, dorzucił kilka innych prosto z lodówki i, nie pytając nawet o zdanie, kazał wrócić za dwie godziny, kiedy to da nam obiad i zabierze nas do swojego domu na nocleg. Po jakiś 30 sekundach znajomości! A w dodatku ceny okazały się nie być takie wysokie – woda kosztowała 60 gr, nie 6 zł, pomyliliśmy się po prostu o jedno zero w obliczeniach.
W zdecydowanie lepszych nastrojach, postanowiliśmy wykorzystać wolny czas na spacer po mieście. Już pierwsze minuty przewróciły do góry nogami nasze wyobrażenia o Iraku – miasto nowoczesne, pełne ekskluzywnych samochodów, drogich hoteli i wspaniałych ludzi. Ale tak naprawdę nie jesteśmy w Iraku, tylko w Kurdystanie. Mało kto w Polsce o tym wie, ale od 1991 roku Kurdystan jest regionem autonomicznym i ma bardzo mało wspólnego z resztą kraju. Oddzielony jest granicą, nie ma tu zamachów, a gospodarka rozwija się bardzo szybko. Nie toczyły się tu też działania wojsk amerykańskich podczas ostatniej wojny w Iraku. Kurdowie są ze swojego państwa bardzo dumni, chętnie się nim chwalą i mają spory ubaw z tego, że wszyscy w Polsce myślą, że jesteśmy w Iraku i na każdym kroku czai się na nas terrorysta. Kurdystan jest krajem bardzo bezpiecznym, a jeśli Kurdowie się czegoś boją, to tylko tego, że w jakiejś sprawie będą musieli jechać do arabskiej części Iraku (mówią po prostu: „do Iraku”, nie uważają się za część tego kraju). Z resztą trudno im się dziwić po tym wszystkim, czego doznali ze strony Bagdadu. Za rządów Saddama Husseina byli więzieni, torturowani i mordowani za wszelkie działania opozycyjne. Dwa przykłady: do wioski, z której pochodził Mustafa Barzani – lider kurdyjskiej opozycji i późniejszy prezydent – wpadły wojska Saddama i wywiozły w nieznane kilka tysięcy osób. Dopiero po śmierci dyktatora w 2006 roku odnaleziono ich ciała w piaskach pustyni na południu Iraku – zostali pogrzebani żywcem. Inną wioskę spacyfikowano przy użyciu broni chemicznej. Zginęło kilka tysięcy osób – mężczyzn, kobiet, starców oraz dzieci. W 1991 roku, gdy Irak zaatakował Iran, a potem Kuwejt, z pomocą zaatakowanym przybyły wojska amerykańskie. Pokonały siły Husseina, co wykorzystali Kurdowie, organizując powstanie i usuwając ze swoich miast Arabów. I wtedy… Amerykanie, uznawszy wojnę za wygraną, wycofali swoje siły, zostawiając Kurdów na łasce pragnącego zemsty Saddama i jego broni chemicznej. Decyzja Kurdów mogła być tylko jedna – ucieczka. Ponad milion ludzi, całymi rodzinami, ruszyło pieszo w stronę Turcji lub przez góry w stronę Iranu. Dopiero gdy kilka miesięcy później ONZ wymusiło na Saddamie zapewnienie, że Kurdystan otrzyma prawdziwą autonomię, a Kurdowie będą niezagrożeni, ludzie zaczęli wracać do domów. Od tego czasu żyją w pokoju i starają się nadrobić stracony czas. Trochę jak Polska po 1989. Warto jeszcze dodać, że ziemie zamieszkane przez Kurdów to nie tylko iracki Kurdystan. Tereny kurdyjskie podzielone są między cztery kraje – oprócz Iraku także Turcję, Syrię i Iran. Ale tylko w Iraku mają swój własny rząd, w pozostałych krajach są raczej represjonowani. Dlatego wielu Kurdów imigruje (także nielegalnie) do Kurdystanu irackiego.
No ale wróćmy do Duhok. W oddali zobaczyliśmy kolorowe światła diabelskiego młyna i postanowiliśmy pójść sprawdzić, jak się bawią Kurdowie. W wesołym miasteczku pełno ludzi, jakoś nie pasuje nam to do obrazu Iraku, który znamy z telewizji. W pewnym momencie jakiś chłopak poprosił o zdjęcie z nami, za chwilę kolejny, potem jeszcze kilku następnych. Ani się obejrzeliśmy, a już zamknął się wokół nas ponadstuosobowy krąg ludzi, który ciągle rósł i zacieśniał się. Mimo przyjaznych zamiarów tłumu, to był najwyższy czas, żeby uciekać. Udało nam się przebić na zewnątrz okręgu i zacząć oddalać bardzo szybkim marszem. Tłum ruszył za nami. Nasz marsz stawał się coraz szybszy, powoli przechodząc w bieg, gdy nie wiadomo skąd pojawiło się dwóch żołnierzy (policjantów?), którzy szybkim obezwładnieniem jednej czy dwóch osób ostudzili zapał tłumu. Trochę zdążyliśmy się już przyzwyczaić podczas tej i poprzednich podróży, że jesteśmy dużą atrakcją i że ludzie chcą sobie z nami robić zdjęcia, ale takiego czegoś jeszcze nie doświadczyliśmy. Do tej pory w najgorszym wypadku byliśmy zmęczeni i poirytowani „popularnością”, ale tym razem poczuliśmy się już zagrożeni. Czasem ciężko przewidzieć zachowanie tłumu, tym bardziej, że wokół nas zaczęły się już tworzyć spory, kto pierwszy powinien sobie z nami zrobić zdjęcie. A my bardzo nie chcielśmy być w centum takich sporów w obcym kraju. Paradoksalnie, cała sytuacja przekonała nas, że w Kurdystanie jest bezpiecznie, bo policja i wojsko naprawdę czuwają nad bezpieczeństwem i pomagają ludziom. Znam kraj, w którym wolą dawać mandaty za przechodzenie na czerwonym świetle, czy picie piwa w parku ;]
Wyczerpani psychicznie przygodą w wesołym miasteczku, wracamy do restauracji naszego dobrodzieja i dostajemy tyle jedzenia, że, cytując Tomka, „k**** nie wyrabiamy”. Właściciel restauracji zabiera nas potem do domu, gdzie… znów dostajemy jedzenie. Mamy szczęście, bo nasz gospodarz spędził parę lat w Niemczech, więc język niemiecki nie jest dla niego problemem (nie rozumie tylko zwrotu „nein, danke”, ale to, jak się później dowiedzieliśmy, narodowa przypadłość Kurdów). Rozmowy przy piwie trwają do 3 w nocy, później prysznic i kładziemy się spać na dworze na specjalnie dla nas przyniesionych materacach. Tak zakończył się pierwszy dzień w państwie, w którym mieli nas zastrzelić po godzinie
Janek
Supeeeeeeeeer!!!!!!
Też chcę!
Piotrek
Tak trzymac! To moj pierwszy wasz wpis, ktory przeczytalem odkad polubilem wasza strone, ale czuje, ze po powrocie do domu nadrobie zaleglosci. Zycze duzo szczescia i ciekawych ludzi w podrozy. 😀 Autostop gora! 😀