Podróż 1 - Dookoła świata Australia
Święta i sylwester
W dzień Bożego Narodzenia świętujemy podwójnie. Najpierw rano, z powodu różnicy czasu, załapujemy się przez Skype na końcówkę Wigilii naszych rodzin w Polsce. Potem, po południu jemy z naszymi nowozelandzkimi gospodarzami świąteczny obiad. Chociaż „jemy z gospodarzami” to chyba za dużo powiedziane – oni jedzą przed telewizorem, my w swoim pokoju. Szczerze mówiąc, trochę inaczej wyobrażałem sobie wspólne spędzanie Świąt, gdy nam to proponowali. Ale tradycyjne bożonarodzeniowe puddingi, które przygotowali, są pyszne i trochę rekompensują brak świątecznej atmosfery
W drugi dzień Świąt (tzw. Boxing day), tak jak co roku od 68 lat, startują jedne z najsłynniejszych regat świata – regaty Sydney-Hobart. Na starcie w Sydney Harbour nie może oczywiście zabraknąć nas – tym razem jeszcze tylko w charakterze widzów, ale kto wie, może kiedyś uda się wziąć udział Sydney-Hobart uznawane są za jedne z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych regat świata. Trasa z Sydney do stolicy Tasmanii Hobart prowadzi przez wody słynące ze sztormowych warunków i ogromnych fal, a trzydniowe zmagania na 630-milowej trasie (1170 km) są wyzwaniem nawet dla najbardziej doświadczonych załóg.
Najtragiczniejsza edycja regat odbyła się w 1998 roku. Gdy pod koniec pierwszego dnia na morzu, przez radio nadano komunikaty o nadchodzącym sztormie, nikt specjalnie się tym nie przejął. W końcu przez ostatnie pięć lat regaty zawsze zaczynały się od sztormu. Tym razem jednak natura miała w zanadrzu coś więcej niż zwykły sztorm. Wczesnym rankiem dnia drugiego wiatr na morzu zaczął osiągać w porywach prędkość 80 węzłów (148 km/h), a fale sięgały 15 metrów. W ciągu doby zginęło 6 żeglarzy, a 56 zostało ewakuowanych z jachtów i tratw ratunkowych helikopterami. 7 jachtów zostało opuszczonych, z czego 5 zatonęło, a na metę dopłynęły zaledwie 44 załogi spośród 115 startujących. Wyścig szybko przekształcił się w największą w historii Australii akcję ratunkową na morzu.
W tegorocznych zawodach wiatr traktuje uczestników łagodniej. Choć sztorm, jak to zazwyczaj w tej części świata bywa, w końcu nadchodzi, kończy się zaledwie na kilku połamanych masztach czy płetwach sterowych i odholowanych jachtach. Zwycięża po raz siódmy załoga jachtu Wild Oats XI, czym wyrównuje rekord sprzed 50 lat należący do Kurrewa IV. Ale to wszystko dzieje się już na pełnym morzu, daleko poza zasięgiem naszych oczu.
Po świętach udaje nam się załapać na kolejną tymczasową robotę – w barze z naturalnymi sokami i sałatkami (podziękowania dla Kasi!). Szkolenie, polegające na przygotowywaniu soków i sałatek, a później ich wypijaniu i zjadaniu jest, muszę przyznać, całkiem przyjemne, ale sama praca to zaledwie kilka godzin tygodniowo, co w ogóle nas nie satysfakcjonuje.
Sylwester w Sydney przypada na środek australijskiego lata, więc pierwszą część dnia spędzamy na słynnej plaży Bondi. Mimo zamontowanych siatek na rekiny, wodę w poszukiwaniu wystających charakterystycznych trójkątnych płetw patrolują ratownicy na skuterach i (podobno) helikoptery. Siatki nigdy nie zabezpieczają kąpiących się w stu procentach i raz na jakiś czas ogłaszany jest alarm rekinowy, a plaża zamykana na kilka godzin. Dzięki temu od ponad 80 lat nie zdarzył się na Bondi śmiertelny wypadek z udziałem rekina.