Podróż 1 - Dookoła świata Australia
Facetka
Facet i facetka to nasi nowozelandzcy gospodarze, którzy podnajmują nam pokój w małym wynajętym domu z dykty przy Belmore Street w Północnej Parramacie. Do Australii przyjechali trzy lata temu z Nelson w Nowej Zelandii w poszukiwaniu lepszego życia. Zresztą tak jak 13% z 4,5 milionów Nowozelandczyków, którzy ze chlebem emigrowali do Australii. Facet, Shane, szybko znalazł sobie pracę, nowych kolegów i zadomowił się w Sydney. Jego dziewczyna, Samantha, zwana przez nas facetką, wręcz przeciwnie. Całe dnie spędza na kanapie z pilotem od telewizora w jednej ręce i smartfonem z głupkowatą gierką w drugiej. W wolnych chwilach popija Colę, a po Coli beka na cały regulator.
Facetka nie ma żadnego zajęcia, obowiązków, znajomych, ani hobby. No może poza bekaniem. Więc od tego nicnierobienia czasem facetce odbija. Denerwują ją najdrobniejsze sprawy. Potrafi przez godzinę wyładowywać złość rzucając talerzami, bo Shane nie odłożył kubka do zlewu. Innym razem wyrzuciła do śmieci zapalarkę do kuchenki, bo Shane położył ją w złym miejscu. Przez następne trzy dni nie jedli nic ciepłego – całe szczęście, że my mamy lunche w pracy. Któregoś dnia znaleźliśmy u siebie w pokoju rozsypaną zawartość kubła, bo najwyraźniej nie pasowało jej, że my też produkujemy odpady.
Facetka lubi czuć się lepsza od innych. Na każdym kroku próbuje nam udowodnić, że zna się na wszystkim lepiej niż my. A prawda jest taka, że jedyne, w czym może czuć się mocniejsza, to znajomość angielskiego. Więc przy każdej okazji stara się to wykorzystywać, wymawiając wszystkie słowa pod nosem tak niezrozumiale i cicho, jak to tylko może. Nie pomaga też na pewno jej dziwny nowozelandzki akcent.
– Chłopiki, bidę miła dzisiaj giścia, bidźcie cicho, dibrze? – zaskakuje nas od wejścia pewnego dnia. Naszego wejścia, nie jej oczywiście, bo ona cały dzień spędziła grając w tetris z telewizorem włączonym na MTV.
– Jasne – odpowiadamy, sami nie wiedząc, czy bardziej dziwi nas przyjazny ton facetki, czy to, że ona może mieć jakichś gości.
Nie minęło pół godziny, a zza drzwi dochodzi do naszego pokoju uniżony głos facetki:
– Bo ja nie mam diświadczenia, priszę pani – opowiada skruszona. – Szikam pracy, ale nie chcą nikogo biz diświadczenia – kontynuuje.
A więc tajemnica się wyjaśnia – facetka pobiera zasiłek dla bezrobotnych i robi wszystko, co może, żeby pracy nie znaleźć. Choć ze swoim charakterem pewnie za bardzo starać się nie musi. Dziwi nas tylko, że ktokolwiek jeszcze w jej starania wierzy w kraju, w którym bezrobocie wynosi 6%, a każdy z naszej ekipy znalazł pierwszą pracę w ciągu dwóch tygodni od przyjazdu, nie będąc z urodzenia angielskojęzycznym. Facetka nie może znaleźć od trzech lat.
Pewnego dnia, po mniej więcej miesiącu wspólnego mieszkania, widzimy, że facetka stroi się jak stróż w Boże Ciało. Ubiera spódnicę, wysokie obcasy, maluje usta oraz oczy. Perfumuje się, czesze i wychodzi. Zastanawiamy się, dokąd idzie, bo chyba pierwszy raz widzimy, żeby ruszała się z domu. Po 10 minutach wraca z mrożoną pizzą i dwiema puszkami Coli. Poszła do sklepu na rogu.
Któregoś ranka facetka wchodzi z impetem do naszego pokoju.
– Zwiriowaliście?! – krzyczy – Co wy ribicie?! Chcicie wysadzić dom w piwietrze?!
– Eee… no niespecjalnie, a dlaczego?
– A nie pimyśleliście, że ktoś może włączyć pusty czijnik i wysadzić cały dom w piwietrze?!
– W powietrze?!
– Tak, w piwietrze! Macie ziwsze zistawiać czijnik napiłniony wodą, jak kińczycie używać! Inaczej ktoś włączy czijnik, nie spriwdzając czy w środku jest woda i wszystko wybichnie! – krzyczy i wybiega z pokoju trzaskając drzwiami.
Przez następne pół godziny słychać z kuchni dźwięki rzucanych garnków, aż w końcu facetka siada z telefonem przed telewizorem i wszystko, poza MTV oraz mamrotanymi pod nosem przekleństwami, ucicha.
Pewnego piątkowego popołudnia, gdy Grześka nie ma w domu, facetka puka do naszego pokoju.
– Cziść Maciek, migę o coś zapitać? – zaczyna wyjątkowo przyjacielsko.
– Jasne, dawaj – odpowiadam lekko zdziwiony.
– Jak wam się titaj miszka? – pyta, a co gorsza, wygląda, jakby naprawdę ją to interesowało.
– Eee… – zatyka mnie zupełnie – Ale w jakim sensie?
– No czy dibrze się titaj czijecie?
– Hm, tak, chyba tak… – wykrztuszam, nie rozumiejąc o co chodzi.
– Mhm, mhm – zamyśla się Samantha – bo wisz, zanim się wprowidziliśmy, w waszym pikoju umarł mężczizna – wyrzuca z siebie jak z karabinu, odwraca się na pięcie, wychodzi i trzaska za sobą drzwiami.
Kiedy Grzesiek wraca, opowiadam mu historię i wspólnie uznajemy, że nie jesteśmy tu mile widziani i czas zacząć szukać nowego mieszkania. Nie mówimy na razie nic naszym gospodarzom, bo nie wiemy, co z tego wyjdzie, ale zaczynamy codziennie przeczesywać gumtree w poszukiwaniu innego taniego lokum. Po pracy często jeździmy oglądać najciekawsze oferty na żywo, ale za każdym razem na przeszkodzie staje zbyt duża odległość od stacji pociągu, zbyt wysoka cena lub zbyt długi kontrakt i przez dwa tygodnie nie udaje nam się znaleźć nic, co by nas zadowalało.
Wreszcie na początku lutego, po dwóch miesiącach wspólnego mieszkania, Shane z facetką biorą nas na rozmowę.
– Ostitnio nie cziłem się tu najlipiej – zaczyna facet.
– No rzigał tak, że nie nadążał jeść – tłumaczy bardziej obrazowo facetka.
– Biłem w szpitalu, ale piwiedzieli, że się zatriłem – kontynuuje.
– Ale my nie wierzymy likarzom – wtrąca się Samantha.
– Ostitnio koliga w pricy pokazał mi w gazicie takiego grzyba, co występuje w łazince. Po roku przibywania z nim, powoduje dikładnie takie objawy, jakie ja mam.
– A my… miszkamy tu włiśnie od roku! – z przejęciem, ale i satysfakcją Sherlocka Holmesa informuje nas facetka.
– Więc nie ufamy likarzom, tylko jesteśmy pewni, że winny jest grzyb w łazince – ciągnie opowieść Shane – Dlatego postinowiliśmy się przepriwidzić. Za misiąc przenosimy się do Auburn. Jak chcicie możicie przepriwadzić się z nami – tłumaczy Shane.
– Ale wicie, to będzie daliko od cintrum – dorzuca szybko facetka – lepiej znijdźcie sobie coś innego – dodaje pospiesznie, jakby bała się, że faktycznie zdecydujemy się mieszkać dalej z nimi.
– Nie tak daliko – prostuje Shane – i migę was podrzicać na przystinek.
Tak dyskutuje sobie facet, który ma świadomość, że opłacamy im połowę czynszu, na który on pracuje, z facetką, która siedzi całymi dniami w domu i nie chciałaby nas wtedy oglądać. My jednak mamy inny pomysł – dogadujemy się z Shanem oraz właścicielem posesji, że przejmiemy umowę i teraz to my będziemy wynajmować dom na siebie i wdychać śmiertelnego grzyba.
Dwa tygodnie później jesteśmy wolni – facet i facetka wyprowadzają się, a my mamy własny dom na drugim końcu świata. Z basenem w ogrodzie, jadowitymi pająkami w trawie, grzybem w łazience i tonami pseudonaukowych artykułów o nim otrzymanymi od Shane”a.
Na razie jest nas dwóch, ale niedługo do Grześka przyjeżdża Kasia, a jeden pokój spróbujemy komuś podnająć i sami staniemy się landlordami. Nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, że posiadanie domu już niedługo zmusi nas do bliskiego poznania się z australijskimi systemem sądowniczym…